Pewnie większość z Was pomyśli, oczywiście że tak. A jak odpowiem, to zależy kiedy. Trochę też o kulturze jedzenia.
Jest środek zimy jakieś kilkanaście lat temu.
Wspaniały okres na mandarynki. Są tanie i smaczne. Mama kupuje w dużych ilościach, bo zawsze muszę wziąć 2 do szkoły, jako przekąskę pomiędzy drugim śniadaniem a obiadem. Jakiej wielkości jest mandarynka każdy wie. Że robi się piękny zapach, gdy się zdejmuje skórkę, też każdy wie.
I pewnie większość osób wie, że ten zapach przywołuje zaraz chmarę sępów, czyli osób, które poproszę tylko o jedną cząsteczkę. Odmówisz? To jesteś samolubna i chciwa. Więc zgadzasz się i częstujesz. Może być też inaczej, sępy nic nie mówią, ale patrzą takim wzorkiem, że sama zadajesz pytanie: może chcesz kawałek? I po chwili zostaje dla Ciebie w najlepszym wypadku 1,5 mandarynki, albo może tylko jedna. Bo przecież nie dasz po jednym kawałeczku…
Oczywiście, zgadzam się, że warto częstować osoby dookoła nas, jeśli mamy taką ochotę, ale nie uważam, żeby to była jedna z zasad dobrego wychowania. Zwłaszcza teraz, gdy jestem dorosła, patrzę na dzielenie się jedzeniem zupełnie inaczej. Gdy przygotowuje sobie posiłki na wyjście z domu, myślę o sobie. O tym, żeby było smaczne i zdrowo i dokładnie tyle, żebym mogła najeść się, ale nie przejść. Więc dlaczego mam się dzielić z kimś, komu nie chciało się zadbać o przygotowanie takiego jedzenia dla siebie? Czym innym jest sytuacja, gdy ktoś jest głodny, wtedy nawet sama wyjdę z propozycją podzielenia się posiłkiem. Ale „częstowanie” tylko dlatego, że komuś poleciała ślinka na widok mojego jedzenia, nie jest przeze mnie praktykowane. Wyjątek stanowią tylko bliskie mi osoby. Koledzy ze szkoły, pracy, uczelni to nie są takiej osoby. W związku z tym nie oczekuję, że oni będę mnie częstować, a na ich miłe propozycje, grzecznie odpowiadam „nie, dziękuję”.
Jesteśmy na tyle dorośli, że każdy może przygotować sobie sam coś do jedzenia, a nie liczyć na cudzą łaskę.
W Polsce coś takiego, jak kultura jedzenia nie jest jeszcze rozwinięte w stopniu zadowalającym. I nie mam tutaj na myśli, mlaskania, mówienia z pełną buzią, siorbania… to swoją drogą. Chociaż mam wrażenie, że te zachowania należą już do rzadkości.
Kultura jedzenia to dla mnie przede wszystkim odpowiednie miejsce do jego spożywania oraz odpowiednie jadło.
Już wcześniej, przy okazji wpisów o zakazie sprzedaży śmieciowego jedzenia w szkołach (klik), pisałam, że w wielu szkołach, zwłaszcza tych dla najmłodszych, nie ma miejsca, gdzie można sobie usiąść przy stoliku i porządnie zjeść kanapkę, sałatkę lub cokolwiek innego. Owszem są stołówki, ale jeśli nie kupisz tam obiadu, to wstępu nie ma! Dlatego najczęstszym miejscem do spożywania posiłku jest szkolna podłoga. Przykre to, bo przecież po coś wymyślono stół i krzesło. No i czas na jedzenie – 5-10 minut, czasem 15. Nie dość, że jemy byle jak to i uczymy się jeść w pośpiechu. Nie delektujemy się jedzeniem, nie przeżuwamy każdego kęsa odpowiednio długo. Poza tym na szkolnym korytarzu zawsze jest ryzyko, że ktoś nas popchnie, potrąci, więc dodatkowo dochodzi stres i po raz kolejny nie skupiamy się na jedzeniu, bo trzeba baczenie obserwować otoczenie.
Przesadzam? Gdy byłam dziecka i musiałam jeść w szkole, nie myślałam o tym w ten sposób, ale teraz z perspektywy czasu i ze swoją wiedzą, uważam, że to jest kształtowanie złych nawyków żywieniowych!
Pamiętam, jak od kogoś wyszedł pomysł, żeby nauczyciel zostawał z dziećmi w klasie w trakcie przerwy śniadaniowej, żeby móc zjeść z nimi posiłek. Miało to na celu przede wszystkim pokazanie dobrych nawyków: jemy coś wartościowego, co przynieśliśmy z domu, w spokoju, bez pośpiechu, przy swoim stoliku. Wydawało mi się, że to dobry pomysł. W końcu dobry nauczyciel jest autorytetem dla dzieci. Niestety, okazało się, że najmniej ten pomysł przypadł do gustu… nauczycielom właśnie! Przede wszystkim na przerwie chcą odpocząć. No dobrze, ale to tylko jedna przerwa! Z drugiej strony taki wspólny posiłek zobowiązuje. No bo nie wypada, zjeść pączka i popić go kawą, a nauczyciele nie mają obowiązku odżywiać się prawidłowo. Z resztą nie każdy ma wiedzę na ten temat. No i tak, pomysł upadł. A szkoda.
Ostatnie sprawa, jaką chciałam się z Wami podzielić.
Kto chodził z pudełkami do szkoły i pracy ten na pewno mnie zrozumienie. Przygotowanie zbilansowanych posiłków wymaga poświęceń. Nie raz zdarzało mi się, że przychodziła z pudełkiem w środku, którego były kasza gryczana, kurczak i kalafior. Albo coś innego, równie „dziwnego”, coś co nie było kanapką. I zawsze wtedy oczy wszystkich są skupione na mnie. Oczy szeroko otwarte ze zdumienia. O! Matko, co to za posiłek!!! No i oczywiście odpowiednie komentarze dotyczące zapachu jedzenia. A byli nawet i tacy, którzy próbowali mi wmówić, że to, co jem jest niesmaczne, dziwne, i oni zrobiliby to inaczej. Jakby mnie cokolwiek obchodziło ich zdanie!
Zawsze mnie to śmieszyło, jak ludzie reagują na jedzenie, które jest choć odrobinę inne niż to, co znają. Jak ludzie bywają zamknięci na nowe formy – pudełko i widelec?! Po co?! Przecież można zrobić kanapkę.
Wszyscy pudełkowicze – łączmy się! Pokażmy, że kanapki to nie jedyna forma jedzenia na wynos! Kto chodzi z pudełkiem do pracy? Ręka w górkę! Albo lepiej… Palce pod budkę…. 🙂