W przerwie świąteczno-sylwestrowej postanowiłam, że nie będę publikować trudnych wpisów, bo czas temu zdecydowanie nie sprzyja. Jednak nie mogłam się powstrzymać, żeby podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat zakazu sprzedaży fast foodów i podobnych produktów w sklepikach szkolnych. Bo to zły pomysł jest…
Sprawa nienowa, bo już gdzieś pod koniec października, pojawiła się informacja, że Sejm przegłosował nowelizację ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia, w której znajdzie się zakaz sprzedaży tzw. „śmieciowego jedzenia”. I to jaką większością głosów, tylko jeden poseł był na nie, dwóch od głosu się wytrzymało, a cała reszta (426!!!) było za!
Dla mnie to nie jest powód do radości. Wręcz przeciwnie, oznacza to tyle, że politycy mają polskie dzieci za idiotów. I to nie tylko dzieci, bo dorosłych też.
Moim zdaniem, zakaz sprzedaży żywności mało wartościowej jest mało wartościowy, bo to, że w szkole nie można kupić chipsów, nie znaczy, że nie da się ich kupić w drodze do szkoły albo przynieść z domu. Nowelizacja wprowadza też zakaz reklamowania tego typu produktów w samej szkole, ale również w jej okolicy. I to ma jeszcze jakiś sens, ale prawda jest taka, że wszystko zaczyna się w domu…
Zwolennicy wprowadzania zmian, m.in. pani premier, podkreślali, że szkoła to miejsce, gdzie dziecko kształtuje swoje nawyki żywieniowe. Na to odpowiem tylko jedno: ha ha ha! Jeśli chcecie w ten sposób kształtować nawyki żywieniowe, to gratuluję.
Czy wiecie, jak skończył się zakaz sprzedaży alkoholu w Stanach, wprowadzony na początku zeszłego wieku? Oczywiście, skończył się zniesieniem go, ale jedną z jego konsekwencji było też rozszerzenie swojej działalności przez mafię, pojawienie się miejsc, gdzie można byłoby kupić alkohol nie wiadomej jakości, co kończyło się także przypadkami śmiertelnymi. Koniec końców zakaz zniesiono, czy to sprawiło, że Amerykanie piją mniej. Podobno tak, bo zanim wprowadzono prohibicję wypijali 3 razy tyle co dzisiaj. Jednak może lepsza w skutkach byłaby edukacja?
|
źródło:
http://www.szkolneblogi.pl/blogi/szkola-podstawowa-nr-8/szkolny-sklepik |
Tylko, że strasznie negatywnym skutkami jest taka samo bezowocne jak wprowadzenie zakazów. Dwa proste przykłady. Gdy byłam w podstawówce, moja klasa brała udział w programie zapobiegającemu piciu alkoholu*. Już dokładnie nie pamiętam, co działo się w jego ramach, utkwiła mi tylko jedna rzecz w pamięci, gdy nasza wychowawczyni mówi, jak producenci alkoholu mamią nas obrazkami, że jest po nim świetna zabawa, a tak naprawdę wcale tak nie jest… I wiecie, co z tego zostało? Większość osób z mojej podstawówki już w gimnazjum próbowała alkoholu, tylko jakieś nieliczne osoby czekały z tym do osiemnastki. Uważam, że gdyby nie było tego programu podział na tych, co eksperymentują i na tych, co czekają na pewno byłoby bardzo podobny, jeśli nawet nie taki sam. I nie chodzi mi tutaj o to, że zakazany owoc bardziej kusi, ale zwyczajnie ludzie nie są głupi, nie da się nikomu wmówić, że świat jest czarny albo biały, gdy przecież wokół jest tak bardzo kolorowo!
Poza tym, zastanówcie się, ilu Waszych znajomych, krewnych, którzy byli kiedyś palaczami, zrezygnowało z puszczania dymka, bo na opakowaniach papierosów pojawiły się napisy, że od palenia można dodać raka albo szybciej umrzeć? Ja nie znam nikogo takiego, za to znam niestety sporo osób, które mimo takich ostrzeżeń dalej palą coraz gorze jakościowo drożejące papierosy, bo „muszą mieć trochę przyjemności w życiu”.
Tak, jak napisałam wcześniej, nasze nawyki kształtują się pod wpływem tego, co wynieśliśmy z domu, a także naszych predyspozycji oraz otoczenia. Dziecko, które mieszka w domu z rodzicami, mającymi złe nawyki żywieniowe, wcale nie musi kupować słodkiej bułki w szkole! Mamusia zrobiła to już dawno za niego, i wsunęła mu pączka i butelkę słodkiego napoju do lunch boxa… A jak przyjdzie ze szkoły, to dostanie frytki i smażone paluszki rybne bez ryby.
Łatwiej jest czegoś zabronić niż dawać dobry przykład. Gdyby szkoła kształtowała moje nawyki żywieniowe, to nie byłabym w stanie zjeść więcej niż jednego posiłku przez większą część dnia i byłaby to oczywiście kanapka. Bo z dłuższą przerwą niż 15 minut, spotkałam się dopiero w liceum. Również tam pojawiła się otwarta stołówka, na której można było zjeść kulturalnie przy stoliku to, co przyniosło się z domu, czy zwykłe ławki na korytarzach, dzięki czemu nie trzeba było siadać na podłodze, żeby zjeść zawartość swojego lunch boxa.
Moim zdaniem, zamiast wprowadzać takie zakazy, powinien się znaleźć czas na naukę racjonalnego odżywiania, pokazywania konsekwencji spożywania różnych produktów. Wiem, że młodzi ludzie i tak wiedzą swoje, bo pracuję przy realizacji programu edukacyjnego dla gimnazjalistów, ale ta wiedza gdzieś zostanie w ich głowach, i gdy do niej dojrzeją, chętnie po nią sięgną. Poza tym, kiedy, jak nie teraz, powinni nauczyć się dokonywać wyborów!
|
źrodło: http://www.pg-gidle.cba.pl/sklepik_szkolny.htm |
Jeśli są chipsy w sklepiku, to niech będzie można kupić też świeżą i smaczną kanapkę w dobrej cenie.
Jeśli są batony, to niech będzie można kupić niesolone orzechy.
Jeśli są słodkie buły ociekające lukrem, to niech będzie też ciastko owsiane.
Wszystko, oczywiście musi być połączone z odpowiednią edukacją. Ale ta edukacja powinna zaczynać się w domu. Bo dzieci biorą przykład z dorosłych!
Ludzie śmieją się z Ewy Chodakowskiej, ale wiele z jej zwolenniczek to też młode dziewczyny z gimnazjum. Ona jest dla nich autorytetem, dzięki niej same uczą się przygotowywać swoje posiłki do szkoły. A tłuste mamuśki często im w tym przeszkadzają, kupując tonę batonów i chipsów, zamiast razowego pieczywa,
Przed Świętami trafiłam na odcinek „Problemów wielkiej wagi” na TLC. Główny bohater w ciągu siedmiu la stał się jedną trzecią siebie, bo schudł z ponad 300 kg do 90. Niestety nie udało mu się utrzymać wagi, a wiecie dlaczego? Oczywiście, przyczyn było kilka, ale ja myślę, że jedną z głównych była jego matka, która sama miała co najmniej otyłość I stopnia. Mamusia, wbrew zakazom lekarza, przynosiła do szpitala hamburgery. Karmiła nimi syna także wtedy, gdy jeździł na wózku, bo jego masa ciała uniemożliwiła mu chodzenie…W Polsce jeszcze otyłość monstrualna nie jest takim problemem, jak w stanach, ale czy naprawdę poprawi tę sytuację zakaz sprzedaży fast foodów w szkołach? Nie sądzę.
Poza tym, dzieci są tylko dziećmi – jak zjedzą batona od czasu do czasu, to nic się im nie stanie. Taki zakaz doprowadzi tylko do tego, że wyrosną sfrustrowane dzieciaki, które żywność będą postrzegać w kategoriach kara-nagroda, a to najprostsza metoda do powstania zaburzeń odżywiania. Według mnie bardziej potrzebnym zakazem jest, zakaz wypisywania przez rodziców zwolnień z wf-u. No i zakaz tuczenia własnych dzieci.
* po przeszukaniu swojej pamięci i całego Internetu, wiem, jak nazywał się ów program: „Program Domowych Detektywów: Jaś i Małgosia na tropie”. Jeszcze jedno moje skojarzenie z nim to niesamowite niedostosowanie do wieku, już wtedy wydawał mi się strasznie infantylny. Na stronie Instytutu Psychiatrii i Neurologii znalazłam informację o nim, i to wyłuszczonym drukiem, że jest niezwykle skuteczny! Dobry żart :)źródło głównego zdjęcia: https://www.flickr.com/photos/robadob/88894048/