Próbując przebrnąć przez książkę Mireille Guiliano „Francuzki nie tyją. Sekrety jedzenia dla przyjemności”, zaczęłam zastanawiać się, jak to jest z nami, Polkami? Czy jesteśmy skazane na nadwagę, bo nie odżywiamy się tak, jak Francuzki?

Być może Twoją uwagę zwróciły pierwsze słowa tego tekstu – „próbuj ę przebrnąć”. Piszę tak, jak bym czytała po raz drugi „Krzyżaków”, a nie książkę, która jest od kilku lat bestsellerem, jeśli nie na całym świecie, to z pewnością w Stanach, bo właśnie do kobiet tam mieszkających jest ona adresowana. Kupiło ją w końcu ponad milion osób!
No to dlaczego, próbuję przebrnąć już od dwóch miesięcy? To, co najbardziej mnie wkurza w tej książce, to nie brak konkretów, bo trochę im tam jest. Ani to, że to kolejna książka napisana przez kogoś, kto nie zna mechanizmów odchudzania, w końcu pani Mireille już na samym początku zaznacza, że jest zwykłą kobietą, nie dietetykiem. To wszystko jest ok!
Wkurzają mnie notoryczne wtrącenia w języku francuskim. Pomijam, że nie mam pojęcia, jak je przeczytać. Przede wszystkim nie mam pojęcia, co one oznaczają, bo wydawca nie pokusił się o robienie przypisów. Po przeczytaniu 20 stron i wrzuceniu każdego nieznanego słowa w Google Translate, miałam dość! Trudno, najwyżej nie zrozumiem połowy. A musisz wiedzieć, że niektóre rozdziały mają tytułī w języku francuskim. To trochę tak, jakbyś czytała „50 twarzy Greya” i próbowała się podniecić, a tam co drugie zdanie informacja, że pewna pani seksownie przygryza wargę, co kogoś doprowadza do ekstazy. Jeśli też próbowałaś przebrnąć przez tę książkę (Greya, nie Francuzki), na pewno wiesz, o co mi chodzi…
Po prostu, ile razy można? Pierwsze francuskie wtrącenia nadawały książce charakter, później zaczęły mnie irytować. Dobrze, przyznam się, jestem uprzedzona. Nie przepadam za językiem francuskim. Nie wielbię Francji, francuskich serów, wina, kuchni, pięknego ubioru Paryżanek. A na dodatek, całkiem nie dawno pewna Francuzka niezwykle mnie zdenerwowała! Jak pewnie wiesz, wakacje spędziłam na Sycylii. Ostatniego dnia pobytu właśnie mieliśmy wychodzić na lotnisko, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. O! Nowi lokatorzy. Otwieram drzwi i mówię (po włosku!): dzień dobry! A w odpowiedzi dostaję potok słów po francusku!… Czy przyszło Wam do głowy, żeby wyjeżdżając do obcego kraju i pukając do obcych drzwi, pierwsze co zrobić to zacząć mówić po polsku? Bo mnie nie. Nawet, gdybym była w Rosji, na Słowacji, czy w innym kraju, w którym język jest podobnym do naszego, nie przyszłoby mi do głowy, żeby zalać kogoś potokiem polskich słów… Dopiero, gdy zapytałam, czy mówią po angielsku, za pleców Francuzki, wychylił się mąż. Wspaniale kobieto, pchasz się przodem, choć nie znasz języka, w którym dogaduje się najwięcej osób na świecie?
Ale dajmy spokój ten biednej Pani. Z resztą nawet nie o niej chciałam pisać. Być może doczekasz się wkrótce recenzji książki „Francuzki nie tyją”. Jeśli przeczytałaś ją przede mną, to jestem bardzo ciekawa, jakie jest Twoje zdanie o niej. Ja od siebie na razie zdradzę tylko, że gdybym była kobietą, która chce się z tą książką odchudzać, to byłabym rozczarowana. A dlaczego, to napiszę już wkrótce.
Za to lektura tej książki, sprawiła, że mam ochotę napisać swoją „Polki też nie tyją!”. 
Bo taka jest prawda. Większość z nas, ma świetnie figury, w których nie potrzeba nic zmieniać. Tylko, że my uwielbiamy od siebie wymagać! Ta pozostała część z nas, w którym do ideału trochę brakuje, nie jest gruba dlatego, że odżywia się w sposób polski, tylko raczej w sposób amerykański.  Polski model żywienia nie jest wcale taki zły, wbrew pozorom sporo jest w nim dobrego. Im mimo tych alarmujących statystyk (Świat tyje, a Polska razem z nim – to „Gazeta Wyborcza”), mam wrażenie, że powoli zmienia się na lepsze. Wystarczy spojrzeć, ile kobiet interesuje się prawidłowym żywieniem. Na moich wykładach głównie są same kobiety, w większości szczupłe! Wystarczy spojrzeć, ile kobiet uprawia sport.
Oczywiście, są też i takie, które tego nie robią. Ale czy nie ma grubych Francuzek? Według danych z zeszłego roku zamieszczonych w czasopiśmie „The Lancet”, we Francji 43% kobiet ma nadwagę lub otyłość. W Polsce ten sam problem ma 49%. Czy to są takie ogromne różnice?
Nie jestem zwolenniczką kopiowania. To, że gdzieś pewien model się sprawdza, nie znaczy, że w innym miejscu też tak będzie. Nie musimy odżywiać się tak, jak Francuzki. Wystarczy, że będziemy odżywiać się tak, jak Polki! Możemy wziąć to, co pasuje do naszego trybu życia, ale pamiętajmy, że we Francji, żyje się zupełnie inaczej niż w Polsce.
Aby zakończyć optymistycznie dzisiejszy wpis, powiem, co najbardziej podoba mi się książce Pani Guiliano. To, że zachęca do sezonowości spożycia, celebrowania jedzenia i cieszenia się smakiem. W Polsce wciąż obowiązuje zasada, że na wystawnej kolacji trzeba się nażreć, zamiast elegancko wszystkiego spróbować po troszeczku. Patrz: wszystkie święta. Jeśli to jeszcze udałoby nam się zmienić (celebrowanie wszystkiego najadaniem się po kres możliwości), to myślę, że spokojnie statystyki otyłości w Polsce mogłyby spać o kilka procent.
Wiem, że dzisiejszy wpis jest mało żywieniowy, ale w końcu mamy luźny piątek. Mimo wszystko mam nadzieję, że niedługo doczekasz się całej recenzji książki „Francuzki nie tyją”. No chyba, że najpierw powstanie moja książka – „Polki nie tyją!”.

Co byś wolała? 🙂

Photo credit: Tobyotter / Foter / CC BY