Wiele mówi się o rosnącym problemie otyłości. Jednak tak samo dużo, jak osób otyłych, jest tych, które są szczupłe i odchudzają się, bo uważają, że wyglądają nie tak, jak powinny. To też jest ogromny problem.
Kiedyś trafiłam na wynik pewnego ciekawego badania. Grupie osób przedstawiono zdjęcia sylwetek kobiet i mężczyzn i poproszono ich o wybór idealnej. Nie ma znaczenia, jaką sylwetkę kobiecą wskazywali mężczyźni, a jaką kobiety. Najważniejsze jest to, że 80% badanych było zgodnych, jak wygląda idealna kobieta, natomiast w przypadku oceny męskiej sylwetki takiej zgodności nie było.
Wynika z tego, że postrzeganie kobiety, pewien prototyp jest stały i tylko w niewielkim stopniu przyjmuje odchylenia.
Zobacz, na pewno wiesz, jakie wymiary powinna mieć idealna kobieta. 90, 60, 90. A znasz idealne męskie wymiary? Bo ja nie, ale może ktoś mnie oświeci? Czy mężczyzna powinien mieć duże ramiona i wąskie biodra? Pewnie jest tyle samo zwolenniczek tego wyglądu, co zdania, że idealny mężczyzna musi być „miśkiem”. A czy kobieta powinna mieć szerokie biodra i wąską talię? No, pewnie! Oczywiście, biodra nie mogą być za szerokie i proporcjonalne do ramion.
Jeszcze kilka lat temu kobieta chciała być po prostu chuda. Dzisiaj dziewczyny wolą być szczupłe i umięśnione. Siłownie w fitness klubach to już nie jest tylko domena mężczyzn, bo kobiety tak samo chętnie przerzucają żelastwo. Wiem, że są i panie, które uważają, że duże ramiona nie są sexi, a tym bardziej kaloryfer na brzuchu. Jednak coraz więcej jest tych, które inspirują się „fitnesskami” i marzą właśnie o takim wyglądzie.
Myślą o tym, że jeśli uda im się osiągnąć sukces w walce ze swoim ciałem, to będą szczęśliwe już do końca życia. Wydaje im się, że wystarczy wylewać siódme poty na siłowni i jeść jak ptaszek, żeby mieć ten piękny wygląd i wieczne szczęście.
Nie trzeba mieć kaloryfera na brzuchu, żeby być szczęśliwą.
Co więcej, jeśli zaczynasz swoją drogę do szczęścia od katowania siebie, to dokąd dojdziesz? Czy naprawdę do krainy szczęśliwości? Jeśli znęcasz się nad swoim ciałem, bo rygorystyczna dieta i ciężkie ćwiczenia fizyczne, to jest znęcanie się, to czym ono odwdzięczy Ci się?
Napiszę teraz coś bardzo osobistego. Ja również byłam jedną z dziewczyn, które codziennie rano patrzyły w lustro ze strachem, czy nie pojawia się jakiś dodatkowy wałeczek. Byłam dziewczyną, która uzależniała swój dzień od wyniku na wadze. Jeśli było ok, dzień był wspaniały. Jeśli nie, to wolę nie wspominać, co się wtedy działo… Ważyłam wtedy 47 kg, a mam 158 cm wzrostu. To nie jest jakoś specjalnie mało. Miałam mniej niż 17% tkanki tłuszczowej, czyli poniżej normy, kaloryfer na brzuchu i nie byłam szczęśliwa.
Pamiętam, że na rocznicę związku pojechałam z moim jeszcze wtedy Narzeczonym, a teraz Mężem, do Gdańska. Kupiłam sobie wtedy piękną, dopasowaną sukienkę na wieczorną kolację. Mimo że przymierzałam ją w sklepie i później w domu, gdy założyłam ją tamtego dnia… rozpłakałam się, bo wystawał mi brzuch! Zepsułam jeden z najpiękniejszych dni w roku, bo uważałam, że wyglądam w niej jak w ciąży. Z resztą uwielbiałam wtedy stać przed lustrem i wyszukiwać sobie boczków, fałdek, który były powodem dla mnie do histerii i płaczu.
Tak, miałam kaloryfer na brzuchu i nie byłam szczęśliwa.
Dlaczego? Kiedy patrzę w przeszłość, uważam, że to właśnie dlatego, że obrałam złą drogę. Dieta, czy zdrowy styl życia to nie była dla mnie nagroda, tylko droga przez mękę. Ćwiczyłam bardzo dużo (6 razy w tygodniu) i bardzo ciężko, a jadłam… 1500 kcal. I ze wstydem muszę przyznać, że zdarzało się też i mniej… Strasznie mnie to męczy, dlatego, że jestem dietetyczką i przecież nie powinnam robić sobie takich rzeczy. A jednak zrobiłam. I chciałabym powiedzieć wszystkim kobietom, że nie warto! Nie popełniajcie mojego błędu.
Chodzi o to, żeby siebie akceptować. To da Ci szczęście! Dzisiaj ważę 54 kg, czyli aż o 7 kg więcej! I uwielbiam zakładać tę sukienkę, która kiedyś zepsuła moją rocznicę, a na dodatek wcale nie czuję się w niej jak kobieta w ciąży. Choć może nie wyglądam tak dobrze, jak wtedy, gdy miałam te 7 kilogramów mniej, naprawdę czuję się w niej dobrze.
Wbrew pozorom zdałam sobie całkiem niedawno z tego sprawę.
Do tej pory chciałam pisać bloga na kobiet, które są otyłe, tylko, że ja może przez moją osobowość, i pewnie też przez moją historię, przyciągam do siebie głównie kobiety szczupłe, które chcą schudnąć! Naprawdę, moje pacjentki, które mają problem z nadwagą i otyłością stanowią może procent wszystkich. Postanowiłam, więc zmienić trochę swojego bloga. Więcej będę pisać i działać w zakresie akceptacji siebie niż odchudzania jako takiego. Postaram się poruszać tematy, które interesują kobiety szczupłe, które w głowie mają grubaskę.
Na początek wymyśliłam coś takiego. Przygotowałam PDF, w którym dzielę się z Tobą pomysłami na zachowania, nawyki szczupłej kobiety, ale takiej która dba o siebie, a nie katuje się. Znalazłam 62 takie rzeczy i podzieliłam je na trzy kategorie: sposób odżywiania, styl życia, umysł.
Na razie możliwość pobrania tego PDF mają tylko Czytelniczki mojego bloga. W poniedziałek będę dzielić się nim także z innymi kobietami. PDF będzie dostępny do pobrania do środy 25.11 do godz. 23.59.
Ten PDF powie Ci, co masz zrobić, żeby kroczyć do wymarzonej sylwetki drogą przyjemności, a nie męczeństwa. Mam nadzieję, że będziesz z niego korzystała! Trzymam kciuki!♥
Kaloryfer można sobie wyćwiczyć, ale internet jest pełen dziewczyn, które rozpaczają z powodu braku „thigh gap”… Dobrze, że napisałaś ten wpis. Samoakceptacja nie zawsze wiąże się z wagą czy rzeczywistym wyglądem.
Dziękuję!
O thigh gap słyszałam, ale akurat nigdy nie pożądałam, wolę kaloryfer na brzuchu 🙂
Brawo Justyna!!! Za odwagę, za przemyślenia i za ten wpis. Jestem absolutnie przekonana, że osiągniesz swój sukces!!!! 😀
Dziękuję 🙂 No sporo, odwagi kosztował mnie ten artykuł… 🙂
Gratuluję decyzji! Brawo! Justynko dobry wybór. Trzymam kciuki za Twój sukces 🙂
Dziękuję! 🙂
Bardzo interesujace podejscie, w szczegolnosci, ze przez media spolecznosciowe zapanowala moda na bardzo trudne do utrzymania sylwetki – albo ogromne, umiesnione posladki, albo bardzo umiesniowe wszystko. Jakos malo w tym zdrowego rozsadku. Rowniez w odzywianiu dominuja podejscia eliminacyjne i bardzo restrykcyjne, wiec ciesze sie, ze znalazlam Twojego bardzo zdroworozsadkowego bloga (dzieki Zdrowomanii). Pozdrawiam!
Dzięki Adela! 🙂 określenie „zdroworozsądkowy” dla mojego bloga, to najlepszy komplement, jaki mogłam usłyszeć!
Waga przejęła dzisiaj funkcję wróżki, która to poprzez pokazywanie magicznych liczb mówi „klientom” czy są szczęśliwi czy nie.
O tak! Masz rację, w dzisiejszych czasach liczby na wadze mówią więcej niż luz w ubraniach i inne oznaki poziomu zadowolenia. Od wielu swoich pacjentek słyszę pytanie, czy można się ważyć codziennie. Najchętniej odpowiedziałabym, że nie, no, ale…. mówię, to zależy 🙂
Pierwsze co przyszło mi do głowy to: Można, ale po co? 🙂
Też miałam taki epizod w życiu, że nie czułam się dobrze w swoim ciele, a wręcz miałam kompleksy. Nigdy jako tako na diecie nie byłam, jako sportowiec sylwetkę miałam nienaganną, ale kaloryfera nigdy się nie dorobiłam. Zmieniło się moje podejście kiedy wprowadziłam zmiany żywieniowe i poczułam, że dbam o siebie. 🙂
No właśnie! O to, chodzi, żeby zadbać o siebie – wtedy automatycznie zaczynamy cieszyć się swoim ciałem.
Sama wiem co to znaczy brak akceptacji siebie… Od dawna się z tym zmagam. I nieważne czy ważyłam 55, 50, czy w najgorszym momencie 38 (przy wzroście 170cm), nigdy nie byłam szczęśliwa.
Bo szczęście to nie liczby na wadze. Szczęście to stan umysłu. A ja za wszelką cenę pragnę wreszcie być w stu procentach szczęśliwa 🙂
Dziękuję za Twój bardzo wartościowy komentarz! Tak, szczęście to coś, co jest w naszej głowie. Jednak ciągle dla wielu kobiet liczby na wadze pozostają jego wyznacznikiem. Niestety…
Trzymam kciuki za Ciebie, żeby wreszcie udało Ci się odkryć 100% szczęście! 🙂
to prawda, akceptacja jest bardzo ważna i radość z tego, jakim się jest. Również robienie sobie przyjemności i szanowanie i lubienie siebie i swojego ciała. Super, że to podkreślasz!
Super tekst, prawdziwy… Mówi o tym jak jest, do czego głównie dążą dziewczyny, kobiety… Oby więcej takich artykułów 🙂