-Emilka, a może chciałabyś napisać artykuł gościnny o tym jak zmieniłaś swoje nawyki żywieniowe?
– Justyna, bardzo chętnie bym to zrobiła, ale obawiam się, że nie mam czym się chwalić.
…
Dosłownie w chwili gdy czytałam wiadomość od Justyny, obok mnie stał talerz po tłustych, smażonych na patelni frytkach.
Tak, bo wciąż miewam także takie dni, gdy jedyne na, co mam ochotę to ziemniaki w tej, a nie innej postaci. Wciąż potrafię zjeść czekoladę, kawałek po kawałku…
A jednak jeśli porównam moje odżywianie dziś a 7 lat temu to widzę ogromną różnice. Pomyślałam więc, że może są wśród Was kobiety, które zainteresuje zmiana nawyków żywieniowych w wolnym tempie. Może moja historia da Ci oddech i przestaniesz się katować tym, że znowu zjadłaś coś, czego jeść już nigdy nie zamierzałaś.
Zacznijmy zatem od początku.
Jak to się zaczęło?
Odkąd tylko pamiętam trudno było mi zaakceptować moje ciało. Już jako nastolatka zaczęłam się odchudzać i przez mniej więcej 10 lat męczyłam moje ciało różnymi dietami. Opanowałam liczenie kalorii do perfekcji, wyniszczałam organizm litrami przeczyszczających herbatek. Nawet gdy osiągałam satysfakcjonujący mnie rozmiar, a miałam siłę na odchudzanie, chudłam dalej „na zapas”. Bo pomiędzy tymi okresami odchudzania były okresy kompulsywnego jedzenia.
W mojej diecie było dużo żywności przetworzonej: zupki chińskie, mrożonki, gotowe dania i sosy, słodzone jogurty, gotowe owsianki, zupy w proszku, trochę jedzenia w barach mlecznych.
Chciałam się zmienić…
Zmiana zaczęła się dość standardowo: w moim brzuchu zamieszkała mała dziewczynka. Chciałam dla Niej wszystkiego, co najlepsze i krok po kroku zaczęłam z uważnością przyglądać się temu, co leży na moim talerzu.
Po pierwsze docenić zmianę, która już nastąpiła.
Dziś w mojej kuchni nie ma właściwie żywności przetworzonej. Nie wyobrażam sobie że robię zupę z proszku, korzystam z dań w słoiku. Pieczemy swój chleb, mieszkamy na wsi i uprawiamy własne warzywa, jemy mało mięsa, a jeśli już to od lokalnego rolnika, mam stały dostęp do świetnej jakości jaj, nasza spiżarnia jest pełna kiszonych ogórków, domowych dżemów i passaty pomidorowej.
Poniżej dzielę się z Tobą kilkoma kompasami, które pomagają mi trzymać kierunek: zdrowe odżywianie.
Jestem świadoma, że jedzenie to nie tylko jedzenie.
Jedzenie zaspokaja różne potrzeby i jak się często okazuje, to potrzeba głodu wcale nie jest na pierwszym miejscu. Dziś wiem, że frytki pomagają mi wzmocnić poczucie bezpieczeństwa, bo mocno kojarzę je z dzieciństwem, że kawa przypomina o rozluźnieniu i chwili tylko dla siebie, jedzenie w gronie bliskich sprawia, że celebruję życie. Czasem gdy mam siłę potrafię to zobaczyć, wtedy wiem, że mogę swoje potrzeby zaspokoić w inny sposób, a czasem nie mam siły i trzeba przyjąć to, co jest.
Widzę miejsce, do którego idę.
Moim marzeniem jest żywienie w pełni wegetariańskie, w maksymalnym stopniu kupowane lokalnie. Moim marzeniem jest, aby jedzenie spełniało głównie funkcję jedzenia i wzmacniało więzi rodzinne, a nie było sposobem na zaspokajanie innych potrzeb: przyjemności, pocieszenia, sposobu na nudę itp. I wiem, że tam dojdę, w swoim tempie, najważniejsze to robić chociaż maleńkie kroczki w dobrym kierunku.
Wszystko albo nic – skrajności zazwyczaj źle się kończą
Miewałam wiele razy „zryw totalny”. Oświadczałam całej rodzinie, że od dziś zero cukru, zero mięsa, zero białej mąki… a Oni ze spokojem patrzyli, jak wywracam wszystko do góry nogami. Zazwyczaj spadałam z wysoka na własną twarz z czekoladką w buzi. Dziś odeszłam od tego. Zmianę zaczynam od siebie, nie narzucam innym moich poglądów i zawartości talerza.
Dobre emocje są dla mnie najważniejsze
Trudno byłoby zliczyć ile razy denerwowałam się na siebie i moje dzieci, że znowu jadłam coś niezdrowego, że ktoś dał im czekoladę, że znowu na kolacje białe bułki, że znowu dzień bez warzyw… i mogłabym tak długo i długo. A jednak dziś mocno się pilnuję. Mam poczucie, że ważne jest to jakim powietrzem oddycham, ważne jest to, co wkładam do mojego brzucha, ale najważniejsze jest to jakie emocje temu towarzyszą. Dzieci wyczuwają natychmiast moje spięcie, złość i dziś wiem, że lepsze płatki z mlekiem zjedzone z uśmiechem niż najzdrowsza kasza okraszona złością i smutkiem.
Kieruje się własnym sercem i brzuchem
Żyjemy w świecie gdzie wielość może przerażać, ilość teorii, koncepcji tego co zdrowe i właściwe dla naszych brzuchów przyprawia o zawrót głowy. Raz na jakiś czas pojawia się nowa teoria, obalająca poprzednie. Nie było łatwo nauczyć się chodzić po tej dżungli. Uwielbiam czytać, rozmawiać na temat zdrowego żywienia, jednak nauczyłam się cedzić to, co usłyszę przez własne sito, z dystansem i spokojem.
Patrzę szerzej
Dziś wiem, że zmiana moich nawyków żywieniowych to nie tylko kwestia zdrowia mojej rodziny, to kwestia życia na Planecie. Czasem mam ochotę na colę, czekoladę konkretnej firmy, czy smażone ziemniaki z firmy na literę M. Jednak gdy przypominam sobie jakie szkody stoją za działalnościami tych firm potrafię się powstrzymać. Tego uczę też moje dzieci, że tu nie chodzi tylko o nas. Patrzenie ponad mój czubek nosa jest ostatnio najmocniejszą motywacją.
Z każdym słowem, które pisałam jeszcze wyraźniej uświadamiałam sobie, że zmiana naszych nawyków żywieniowych zdecydowanie nie zaczyna się na talerzu, ale w naszej głowie i sercu.