Napompowane ziarenka ryżu połączone w krążek. Na dodatek, bez jakiegoś szczególnego smaku – a jednak przydają się!
Wafle ryżowe są przekąską, dodatkiem do posiłku, a nie zamiennikiem pieczywa, o którym już niedługo zdań kilka. O pieczywie, oczywiście. Bo teraz o waflach.
Wafle ryżowe, takie najzwyklejsze, składają się z samego ryżu. Ja wybieram tylko te, które powstają z pełnego ziarna, z resztą mam wrażenie, że już znakomita większość producentów używa właśnie pełnoziarnistego surowca. Na pewno nie polecam wafli, które mają dodatek czegokolwiek. Te czekoladowe albo jogurtowe polewy to puste kalorie, bez żadnych wartości odżywczych. Ale nawet takie zdrowe dodatki, jak ziarna słonecznika, pestki dyni etc, lepiej sobie odpuścić. Dlaczego? Bo są dodatkowo solone i takie wafle z dodatkiem ziaren mają nawet 20 razy więcej soli. W zeszłym tygodniu pisałam o tym, jak ograniczać sól – tutaj przykład dosłownie z życia wzięty.
A swoją drogą czy Waszym zdaniem, wafle ryżowe z wodorostami, ziarnami czy czymkolwiek innym smakują rzeczywiście inaczej niż te naturalne? Bo moim zdaniem są tylko bardziej słone…Jak jeść wafle? Ja nie traktuję ich jako zamienników pieczywa. Pieczywo, to pieczywo. Wafle, ze względu na swoją niską kaloryczność* sprawdzą się jako dodatki do mniejszych posiłków. Często podrabiają grzanki w sałatce. Dobre są jako zagryzka do koksu po siłowni. I na lekki głód, tak po prostu, zjedzone. Kiedyś słyszałam, że posmarowane łyżeczką masła orzechowego są świetnie zbilansowanym posiłkiem. Mogłabym się z tym zgodzić, ale uważam, że masło orzechowe najlepiej smakuje wyjadane łyżeczką ze słoika i tylko w takiej postaci można je jeść.
Dzisiaj miało być też o podjadaniu. Zacznę w takim razie od definicji, żeby nie było nieścisłości, co mam na myśli. Bo często mylimy je z przekąską. Podjadanie to wszystko, co jemy od tak, i nie ma znaczenia, czy jest to kostka czekolady, czy zestaw kurczaków w KFC. To coś czego nie planujemy, jemy bo akurat mamy ochotę, ktoś nas zaprasza i nie wypada odmówić, czy z jakiegokolwiek innego powodu, który nie jest głodem. Przekąska to zupełnie co innego, to posiłek zaplanowany, który jemy, by zaspokoić głód, jest on po prostu mniejszy od posiłków głównych. Jako przekąskę traktować można II śniadanie albo podwieczorek.
Podjadanie to coś negatywnego, coś z czym powinniśmy walczyć. Oczywiście lepiej jest wybierać owoce niż wspomniane kurczaki, ale i jedno, i drugie jest zjawiskiem niekorzystnym. Przede wszystkim dlatego, że takie podjadanki uciekają nam gdzieś, nie zdajemy sobie sprawy, że zjedliśmy aż tyle… Czasami ktoś prosi mnie, żeby poradziła mu coś, bo nic nie je, a tyje. Zaczynam zawsze od prośby: „to opowiedz mi, jak wyglądają twoje posiłki. Co jesz, w jakich ilościach?” Zwykle otrzymuję odpowiedź, która rzeczywiście każe mi zastanowić się, jak to możliwe – przytyć na takiej skromnej diecie. Dopiero gdy zaczynam drążyć temat, okazuje się, że w sumie to pomiędzy śniadaniem a obiadem pojawił się banan, jakaś kanapka, batonik, a pomiędzy obiadem a kolacją też znalazło się parę rzeczy, ale przecież to tylko takie małe porcyjki, kawałeczki takie…
Jak to mówią – ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka. W tym wypadku to nawet ponad miarka, która wychodzi na wadze. Przykład wafli ryżowych będzie idealny, tutaj właśnie znajduje się wyjaśnienie gwiazdki (*) – jeden wafel to 35-36 kcal, mówię o tych bez dodatków, zatem niewiele. Dwa wafle to 70 kcal, już trochę więcej, ale nadal poniżej 100 kcal. Tylko, średnio w opakowaniu jest tych wafli 14. Co prawda, ja chyba nie dałabym rady zjeść na raz aż tyle, ale myślę, że połowa opakowania czyli 7 wafli jest możliwa do pokonania, a to już 245 kcal!
Wyobraźcie sobie, że wystarczy, że co dziennie będzie jeść tylko o 100 kcal więcej niż wynosi Wasze całodzienne zapotrzebowanie energetycznie, a w ciągu miesiąca przytyjecie prawie pół kilograma. Niby nie dużo, ale rocznie to już 6 kg. Tycie w takim tempie jest naprawdę przerażające. A mówimy tylko o 100 kcal więcej! Czyli o niecałych trzech waflach ryżowych…
Teraz będzie trochę autoreklamy: Jaki z tego wniosek? Ano, żę najlepiej jeść wtedy, gdy jesteśmy głodni. Łatwo powiedzieć, skoro jest tyle sytuacji, które niemal zmuszają do jedzenia… Kto chciałabym poznać rozwiązania na te problemy może wpaść na mój wykład w maju, będę mówić o emocjach w odchudzaniu. A że do maja jeszcze trochę czasu, to można wpaść też w styczniu, bo nawet jeśli w trakcie wykładu o podstawowych zasadach żywienia nie będę zgłębiać za bardzo tego tematu, to zawsze można mnie o to zapytać w trakcie dyskusji.
Więcej informacji o wykładach znajdziecie w zakładce „Moje wykłady”. Zapraszam!