Pytanie na pozór banalne. A jednak mało kto zna na nie odpowiedź! A ja przeczytałam cały Internet i wiem! 

Dietetykiem może być każdy. „Ha, ha, ha… strażakiem też może być każdy!” – zapewne pomyśleliście czytając tamto zdanie. Oczywiście, strażakiem, może być każdy, kto skończy odpowiednią szkołę. A z byciem dietetykiem już tak łatwo nie jest…
Jaką szkołę powinien skończyć ktoś kto, chce być dietetykiem – to jest najważniejsze pytanie, na które nie da się odpowiedzieć bez zadania kolejnego: a gdzie chce pracować? Bo jeśli w „podmiocie leczniczym niebędącym przedsiębiorcą”, to sprawa trochę się komplikuje.
W 2011 Minister Zdrowia rozporządził, że dietetykiem jest osoba, która:
  • skończyła studia wyższe na kierunku dietetyka i ma tytuł licencjata lub magistra
  • rozpoczęła przed 2007 roku inne studia wyższe, na których realizowano odpowiednią ilość godzin przedmiotów z zakresu dietetyki, a jej specjalnością jest dietetyka
  • rozpoczęła przed 2007 studia na kierunku technologia żywności i żywienie człowieka ze specjalnością dietetyka i uzyskała tytuł inżyniera lub mgr inżyniera (MOJE STUDIA!)
  • skończyła odpowiednią szkołę policealną i uzyskała dyplom z tytułem dietetyka
Oczywiście jedno z tych kryteriów musi spełnić osoba, która chce pracować w publicznym szpitalu, poradni czy przychodzi. Bo, logicznie rzecz biorąc, już np. prywatny szpital, prywatna poradnia to przedsiębiorca, więc rozporządzenie w tym wypadku nie obowiązuje. Co więcej na stronie Ministerstwa Zdrowia widnieje informacja, że w zakładzie opieki to pracodawca decyduje o przydzieleniu obowiązków.Chyba nie ma co do tego żadnych wątpliwości, że osoby, które pracują w szpitalach, nie mogą być z przypadku. Chociaż w większości taka praca jest bardzo schematyczna, bo w Polsce system opieki dietetycznej nad chorym jest jeszcze mało rozwinięty. Jednak, wiedzę z zakresu medycyny, dietetyk szpitalny (kliniczny) musi posiadać koniecznie!


Natomiast warto się zastanowić, kto może udzielać indywidualnych porad żywieniowych. Właściwie panuje tutaj pełna samowolka. Ja też do końca nie wiem, czy mogę o sobie powiedzieć, że jestem dietetykiem… W sumie to nawet nie lubię tego określenia, bo nieodłącznie towarzyszy mu prośba: „to ułóż mi jakąś dietę!”. Ale wiem, że słowo żywieniowiec jest właściwie nieużywane.  Może mało kto wie, co to znaczy, a może jakoś nie chce nam przejść przez gardło: „to daj mi jakieś żarcie!”… w domyśle zaplanuj dietę. Jakąś.

Wracając jednak do bycia dietetykiem. Jeśli ktoś nie jest pewien, że może nazywać się dietetykiem, zawsze może użyć tego nieszczęsnego określenia „żywieniowiec”, albo wymyślić sobie bardziej zgrabne, np. trener żywienia, diet coach, doradca żywieniowy, trener wellness…

Dlaczego w ogóle poruszam na temat? Z kilku powodów. Jeden z nich dotyczy Was, moi Czytelnicy, którzy byliście, jesteście, a może będziecie pacjentami dietetyków wszystkich maści. Drugi powód dotyczy moich kolegów i koleżanek ze studiów, którzy chcą pracować jako dietetycy tej najlepszej maści. A trzeci powód dotyczy mnie.

Drodzy Czytelnicy! Jeśli korzystacie z usług dietetyka, dobrze jest wiedzieć, jakie ma do tego uprawienia. Nie problem jest poczytać w Internecie o tym, jak się prawidłowo odżywiać. Ba, nawet można znaleźć gotowe diety. Jednak najważniejsze to to, żeby umieć wybrać z tego to, co jest najbardziej wartościowe. Osoba, którą swoją wiedzę czerpie tylko z Internetu, niestety nie będzie dobrym dietetykiem. Podobnie jeśli nie zna podstaw fizjologii… Oczywiście można zrobić sobie e-kurs i zyskać jakiś tytuł do dawania porad ludziom. Ale wierzcie mi, że takie kursy pisane są przez osoby, które o żywieniu człowieka mają niewielkie pojęcie. Niska cena skusiła mnie, żeby wykupić sobie taki kurs i zobaczyć, czego można się z niego dowiedzieć. Oczywiście nie mogę przytoczyć całej treści. W każdym razie jedna z perełek to: ” Dieta 1200 kcal ma tę przewagę, że można na niej zjeść więcej niż na diecie 1000 kcal”. Rzeczywiście, trzeba aż kursu, żeby odkryć taką wspaniałą zależność.
Nie chodzi mi o to, że trzeba kończyć studia, szkoły, żeby pomagać schudnąć ludziom. Bo pewnie jest sporo osób, które świetnie sobie radzą w tym biznesie bez odpowiedniego wykształcenie potwierdzonego stosownym dokumenetem, niestety ja takich nie znam. Natomiast spotkałam na swojej drodze ludzi, którzy nazywali się dietetykami, a nie potrafili wytłumaczyć, co to są aminokwasy egzogenne…
Wybierając się do dietetyka warto zapytać się o jego wykształcenie i doświadczenie. Łaski nie robi, a nawet ktoś, kto coś osiągnął, chętnie się tym pochwali. Poza tym, dobry dietetyk, nigdy nie będzie wciskał Wam swojej ideologii, tylko uszanuje Wasze przekonania i przyzwyczajenia, oczywiście tylko te, które nie narażają na szwank Waszej sylwetki. A na początek dokładnie zapozna się z Waszym stylem życia, zapyta o dokładny rozkład dnia, choroby, nietolerancje pokarmowe, być może będzie kazał przynieść jakieś wyniki badań, a nawet swój jadłospis z trzech dni. Jeśli przychodzicie do dietetyka, a on po pięciu minutach rozmowy, wyciąga z teczki gotową dietę, to na pewno nie jest to dobry dietetyk.

Uważam, że moje studia dają przygotowanie do udzielania porad dietetycznych. Trochę tych przedmiotów mieliśmy na studiach. Wiadomo, co innego w praktyce, a co innego tworzenie jadłospisów w komputerze, które ocenia pani prowadząca. Mam wrażenie, że dietetytyce jest zdecydowanie więcej praktyki. Na żywieniu człowieka trochę więcej teorii. Wiem, jednak, że jest kilka osób z mojego rocznika, które chciałyby mieć pełne prawo do nazywania się dietetykiem. A tak być nie może, ze względu na Rozporządzanie, którego kawałek treści przytoczyłam na początku. Zaczęliśmy studia po 2007, mimo że w 2008 nie było żadnej ustawy, rozporządzenia, zarządzenia, kto dietetykiem być może. Niektórzy czują się z tego powodu oszukani. Ale prawa już nie zmienimy. Kończąc żywienie człowieka, nawet ze specjalizacją żywienie i dietetyka, nie można być dietetykiem. W szpitalu. Bo swój gabinet otworzyć można, albo pracować u kogoś kto, taki gabinet ma.

Nie dziwię się ich wkurzeniu, no bo jakby nie patrzeć trochę zostaliśmy oszukani… Mnie również nie do końca podoba się takie rozwiązanie. A to z prostego powodu – nie mogę wstąpić do Polskiego Towarzystwa Dietetyki, które swoją siedzibę ma na mojej ukochanej SGGW, a wiele istotnych funkcji w niej pełnią osoby, które były moimi prowadzącymi. Niestety, według ich widzimisię, wstąpić do tego Towarzystwa mogą tylko osoby, które zostały określone w Rozporządzeniu jako dietetyk. Uważam, że to niesamowicie niesprawiedliwe, że osoba, która zaczęła studia rok przede mną, mimo że studiowała dokładnie to samo, może być członkiem, a ja mogę co najwyżej sobie to Towarzystwo wspierać. Finansowo oczywiście, bo mentalnie nie.
Nawet jadąc na konferencję, jestem traktowana jako osoba, która jest „zainteresowana dietetyką i żywieniem człowieka”. Zupełnie jak pani Kowalska, która swoją wiedzę czerpie z „Wiesz, co jesz…” (gdzieś prof. Zdrówko jest lekarzem, a nie DIETETYKIEM!).

Trochę to przykre i smutne. Ale cóż, prawa nie zmienimy. Mam tylko nadzieję, że kiedyś osoby, które tak intensywnie pracowały nad tym Rozporządzaniem zdadzą sobie sprawę, że tak naprawdę niczego na lepsze ono nie zmieniło. Dietetykiem dalej może być największy oszołom, a ci, którzy mogliby się tak nazywać, muszą sobie wymyślić jakiś inny pomysł na życie.

A tych, którzy potrzebują porad od dietetyczki – nie dietetyczki, ale najlepszej na świecie, zapraszam na mój najbliższy wykład – to już za tydzień! 🙂