Wszyscy lubimy czasopisma. Są ładne, kolorowe, nie ma w nich za dużo treści, ale w napisanej fajnym językiem notatce, może dowiedzieć się czegoś interesującego, zaskakującego. Przegląd modnych ciuszków, makijaże, przepisy – tego szukamy. Bo mimo powszechnego dostępu do internetu, nadal jest coś magicznego w kupowaniu gazet.
Nie ukrywam, że i ja lubię od czasu do czasu zobaczyć, co w trawie piszczy i zakupić sobie kolorowy magazyn. Szczególnie pod lupą mam te magazyny, które próbują wpisać się w model stylu życiu zwany jako fit – obecnie najmodniejszy.
Wszystko zaczęło się od SHAPE. Z formatu amerykańskiego. Zdarzyło mi się kupić kilka numerów, ale właściwie największym minusem tego czasopisma jest… brak treści. Całość da się przeczytać w trzy godziny, a artykuły przedrukowane z amerykańskiej wersji są zwyczajnie… dziwne. Nie pasują do polskiej rzeczywistości. Mimo wszystko ta gazeta utrzymuje się od 11 lat na rynku. Czytana jest podobno przez ponad 250 tys. pań. Głównie wykształconych, z dużych miast, prowadzących zdrowy styl życia. No właśnie, bo Shape jednak trzyma jako taki poziom, i mimo że proponowane diety nie zawsze są zbilansowane, to jednak rażące bzdury znajdują się tylko czasem.
Od prawie dwóch lat o swoje miejsce na rynku czasopism fit walczy Women’s Health (WH). Również format amerykański. Podobno z miesiąca na miesiąc, sprzedaję się coraz lepiej. Czyta go prawie 115 tys. kobiet. Do rekordu Shape jeszcze daleko, ale od pierwszego numeru sprzedaż urosła o 40%. I właśnie niesamowicie zastanawia mnie ten fakt, bo takich bzdur, błędów i nieścisłości nie ma chyba w żadnej innej gazecie. Jeszcze pierwsze dwa, trzy numery były ok. Jeśli bzdury, to chociaż z odrobiną prawdy, jeśli błędy to minimalne, a jeśli nieścisłości to wynikające z zaplątania, a nie braku wiedzy. Na początku naprawdę lubiłam tę gazetę. Fajne zdjęcia, artykuły pisane zrozumiałym językiem i ciekawe ćwiczenia. Natomiast od pewnego czasu nie jestem w stanie nawet przeczytać jednego artykułu, żeby się nie wściec… z powodu głupot, które tam wypisują…
Dodatkowo od samego początku drażniły mnie dwie rzeczy: okładka i diety gwiazd.
Okładka jest najważniejsza – wiadomo. Magazyn o tematyce fit, więc i gwiazda na okładce musi być fit. A tym czasem co? Na okładce WH nie było jak dotąd żadnej gwiazdy, która żyła w zgodnie ze zdrowym stylem życiem, co potwierdzałaby jej sylwetka. No może, z wyjątkiem Shakiry… Ale czy naprawdę w Polsce nie ma dziewczyn, które świetnie wyglądają, bo ćwiczą, a nie są chude, bo nie nie jedzą? Ależ są! Od razu przychodzi mi do głowy Asia Jabłczyńska, Joanna Koroniewska też jest w świetnej formie. Wymieniam tylko dwie, bo nie znam nazwisku wielu „gwiazd”. A swoją drogą, czy zwkłe wysportowane modelki nie byłyby tak samo motywujące jak Heidi Klum, która wygląda… normalnie! Tak, po prostu jest szczupła, nie jest fit! Ok, może w jej wieku to jest jakiś tam wyczyn, nie chcę umniejszać jej sukcesu, ale z drugiej strony ta pani wygląda super dobrze, bo ma super dużo kasy. Może zwykła dziewczyna, która pracuje, ma dzieci, męża i psa, a wygląda tak samo jak Heidi lub nawet lepiej, będzie bardziej przyciągała wzrok i motywowała? Moim zdaniem tak, ale widocznie prościej odkupić prawa od amerykańskiego brata i wrzucić na okładkę wyretuszowaną Britney Spears, które swojego czasu żyła bardzo fit… Ok, każdy się może zmienić, nie potrzebnie się czepiam, no ale ta pani to ostatnia osoba, którą widziałbym na okładce tego typu czasopisma. To trochę tak, jakby na okładkę „Dobrego Tygodnia” (jakiś nowy katolicki magazyn) wrzucić zdjęcie Dody, która wyśmiewała z Biblii. Każdy może się zmienić, prawda?
A co do diet gwiazd. Hmmm, nie wiem, na ile są one prawdziwe… Być może wyssane z palca, być może te panie rzeczywiście się tak odżywiają. Jeśli to prawda, to serdecznie im współczuję, bo na takiej diecie to można… wyzionąć ducha. Bardziej ociera ona o głodówkę i powinna być pokazywana jako przestroga, a nie model życia kobiety, która jest taka zabiegana i cud, że ma czas w ogóle coś zjeść! Pomijam fakt, że wielu celebrytów korzysta z cateringów dietetycznych…
I tak przykład dla zobrazowania. Pani Aneta Zając, czymkolwiek się zajmuje, zasłynęła tym, że wygrała „Taniec z gwiazdami”. A tak wygląda jej poniedziałkowe menu:
8.00 – Omlet z 1 jajka z plastrem chudej wędliny i kiełkami.
11.00 – Grahamka z dżemem.
15.00 – Pomidorowa + sałatka z makaronu, papryki, ogórka i oleju kokosowego.
17.00 – Pieczone jabłko.
19.00 – Warzywa na parze.
Pokusiłam się o oszacowanie wartości kalorycznej tego jadłospisu. Szkoda, że Pani nie podała ilości, wtedy było by bardziej miarodajnie. Nie mniej i bez tego, kaloryczność jest przerażająca!
śniadanie – 120 kcal
II śniadanie – 175 kcal, ale wzięłam pod uwagę sporą ilość dżemu – 30 g
obiad – 380 kcal, ale uznałam, że do zupy trafił brązowy ryż, choć nie sądzę, żeby tak było
podwieczorek – w zależności od wielkości tego jabłka, posiłek ma 30-90 kcal
kolacja – 100-150 kcal
Łącznie: w najlepszym wypadku 915 kcal. Polecam pani Zając, żeby zamówiła sobie catering, bo niedługo umrze z głodu.
Ale wiecie, co? Świat nie jest jeszcze taki zły… Bo było kiedyś pismo fit, które mnie oczarowało. Wyszło chyba z pięć numerów, wszystkie na przyzwoitym poziomie, a więc można! Czasopismo nazywało się „Happy!”. Nazwa zwyczajna, w ogóle nie kojarząca się ze sportem. (Może właśnie to był błąd?) Ale treść niezwykle ciekawa. Po pierwsze na okładce znowu gwiazdy, ale takie, które dzieliły się swoją pasją do sportu. Opowiadały o tym, jak ćwiczą i to było super! Poza tym w każdym numerze jakaś inna dyscyplina rozłożona na czynniki pierwsze: a to joga, a to jazda na rolkach. Różnorodnie i bez szablonów. Były też historie zwykłych ludzi, dzielących się swoją pasją, którzy sławni są tylko w gronie zapaleńców takich, jak oni, Do części żywieniowej też nie mogłam się przyczepić. Obszerny artykuł o jedzeniu mięsa, przedstawione za i przeciw. To samo o pieczywie. Naprawdę dobry materiał. Jak ciuchy, to sportowe, jak dbać o siebie, to w szczególnych warunkach – czyli gdy jesteś aktywna fizycznie.
Ani w SHAPE, ani w WH tego nie ma! Poziom artykułów dużo niższy, a sport i dieta są dodatkiem do reklam sexy ciuszków i czerwonych szminek. Szkoda, bo w aktywności fizycznej, chyba nie o to chodzi…