Ten wpis kiełkował bardzo długo w mojej głowie. Czy to naprawdę ważne, ile ważymy?
Kobiet nie wypada pytać o wiek. Ani o wagę. A jednak wszystko kręci się w okół cyferek, które pokazuje to małe urządzenie z łazienki. Bo o ile wiek dzisiaj nie jest już wymówką ani tematem tabu, o tyle, to ile ważymy wydaje się być jedną z najważniejszych informacji o nas. A wszystko zaczyna się już w dzieciństwie…
Te nieszczęsne przyrosty
Pomysł na ten wpis wziął się z mojego życia. A właściwie nie tak do końca mojego, bo chodziło o wagę mojego synka. W wielkim skrócie to wyglądało mniej więcej tak:
Kornel urodził się z masą urodzeniową taką, jaką ma każde zdrowe dziecko. Celowo nie podaję wartości. Wiadomo, dwie pierwsze doby jego życia, to spadek, ale nie był zbyt duży, ok. 5% masy ciała. Norma. Wychodząc ze szpitala już zaczynał przybierać na wadze.
Pierwsza wizyta u pediatry – super! Dziecko świetnie się rozwija. Wesoły, uśmiechnięty, waga prawidłowa.
Druga wizyta u pediatry – o coś kiepsko… Spadł na trzeci centyl. No, ale dalej jest wesoły i uśmiechnięty. Na wszelki wypadek przyjść za dwa tygodnie na kontrole ważenie.
Trzecia wizyta u pediatry – lepiej. Co prawda trzeci centyl, ale waga trochę wzrosła. Na wszelki wypadek przyjść za dwa tygodnie na kontrolne ważenie. Kornel dalej wesołych i uśmiechnięty.
Czwarta wizyta u pediatry – o trzeci centyl… Coś jest nie tak. Trzeba zrobić badania krwi. Kornel już nie był tak wesoły i uśmiechnięty.
Piąta wizyta u pediatry – w wynikach nic nie wyszło. Dziecko zdrowe, no ale waga na trzecim centylu. „Proszę kupić mieszankę i dokarmiać” – usłyszałam od pediatry. Wtedy to ja przestałam być wesoła i uśmiechnięta.
Oczywiście nie poszłam do apteki po mleko modyfikowane, ale do innej przychodni. Zmieniłam pediatrę. Teraz piszę to z pewnością siebie, bo wiem, że dobrze zrobiłam , ale wtedy – wierzcie mi, że naprawdę bałam się, że coś jest nie tak z moim mlekiem, od którego synek nie rośnie tak, jak powinien.
Tylko, że on właśnie rósł tak, jak powinien! Pani pediatra porównywała go na siatkach centylowych IMiD, które były robione na dzieciach karmionych mlekiem modyfikowanym. Obecnie zaleca się używanie siatek WHO, a jeszcze lepiej stosowanie przygotowanych przez tę organizację tabel przyrostu masy ciała, które zostały stworzone na podstawie pomiarów masy ciała zdrowych dzieci z całego świata karmionych mlekiem mamy. Pomijając już fakt, że w przypadku małych dzieci nie powinno się oceniać przyrostów masy ciała w okresie krótszym niż miesiąc, a najlepiej dwa.
No i Kornel, podobnie, jak jego rodzice, należy raczej do drobniejszych ludzi. Praktycznie wszyscy w naszej rodzinie są niscy i szczupli. Kornel ma i wzrost i masę ciała na trzecim centylu wg IMiD. I to jest naprawdę ok. Jednak dzisiaj nie o tym chciałam pisać.
Historia z wagą mojego synka, sprawiała, że zaczęłam się zastanawiać, czy fiksowanie się od samego początku na tym, ile ważymy, to coś dobrego? Czy to, ile dziecko waży naprawdę daje nam odpowiedź na pytanie, jak ono się rozwija? Pewnie tak, w końcu mądrzejsi ludzie ode mnie wymyślili te wszystkie siatki i pomiary wagi. Tylko że dokarmienie, dawanie jedzenia więcej niż potrzebuje, nie sprawi, że dziecko urośnie. No chyba, że wszerz. Przez takie podejście byłam skłonna zrezygnować z tego, co najcenniejsze, czyli karmienia piersią, na rzecz mieszanki.
Ja nie dałam się zastraszyć i nie wmuszałam w dziecko dodatkowego jedzenia. Zaufałam mu, że wie, ile potrzebuje i potrafi „sterować” moją laktacją. Ale, ile matek postanowiło jednak postąpić zgodnie z zaleceniem pediatry? A ile z tych dzieci teraz nie wie, co znaczy jeść tyle, ile się potrzebuje? Ile z nich stało się pulchnymi nastolatkami? A ile z nich jest dorosłymi, które na wszelkie sposoby próbują zgubić dodatkowe kilogramy?
Nie mam wagi w gabinecie
Jeśli przyjdziesz do mnie na konsultację, to nie powiem Ci, ile masz tłuszczu w prawej nodze, a ile w lewej ręce. Bardzo możliwe, że nawet nie zapytam Cię, ile ważysz. Dlaczego? Bo nie ma to dla mnie większego znaczenia.
Jeśli będziesz chciała mi opowiedzieć, że ważysz tyle i tyle, a chciałabyś tyle i tyle. Wysłucham. Zrozumieniem. Pomogę. Ale jeśli wolisz, nie wchodzić na wagę, tym bardziej zrozumiem i pomogę.
Nie uważam, żeby waga moich pacjentek była wyznacznikiem mojej skuteczności. Z resztą bardzo często spadek masy ciała nie jest nawet celem konsultacji. Jeśli przestaniesz objadać się słodyczami i nauczysz na nowo jeść wtedy, kiedy jesteś głodna, to waga na pewno spadnie. Może nie tak spektakularnie, jak w metamorfozach podopiecznych Ewy Chodakowskiej, ale z pewnością na zawsze.
Bywa, że po zakończeniu spotkań piszą do mnie uradowane pacjentki, że schudły trzy czy pięć kilogramów, a „nic nie zmieniły”. Odpisuję wtedy, że właśnie wiele się zmieniło – ich podejście do odżywiania. Jedzą, kiedy są głodne, a wtedy nie ma opcji, żeby przytyć.
Szaleństwo samopoczucia
Nie zawsze tak beztrosko podchodziłam do tego, ile ważą moje pacjentki. Gdy zaczynałam pracę jako dietetyk miałam profesjonalny analizator składu ciała i mierzyłam dokładnie centymetrem obwody łydki, w talii, biodrach… Wszystko skrupulatnie zapisane i analizowane z tygodnia na tydzień. No i co z tego wynikło? Nic szczególnego. Jedne kobiety chudły. Inne nie. Te drugie zwykle rezygnowały po paru spotkaniach. Pewnie uważały, że jestem kiepskim dietetykiem.
Więc co się stało, że sprzedałam analizator, a centymetr trzymam głęboko w szufladzie? Bo sama na sobie doświadczyłam „szaleństwa samopoczucia”. I myślę, że Ty też bardzo dobrze wiesz, o czym piszę.
Swego czasu ważyłam jakieś 54 kg. Pomyślałam, że chcę zrzucić kilka kilogramów i przeszłam dietę. Po kilku tygodniach mogłam pochwalić się pierwszymi efektami – waga spadła poniżej 50 kg. Czułam się super i uważałam, że mam piękny płaski brzuch. No, ale gdzieś tam jeszcze kołatała mi się w głowie myśl „a może by tak chudnąć dalej?”. Sama nie wiem, kiedy waga pokazała 47 kg. Wtedy to dopiero poczułam się super! Tylko pech chciał, że to było tuż przed świętami. Po świętach weszłam na wagę i okazało się, że z powrotem ważę 50 kg!!! Czułam się fatalnie: gruba, brzydka, tłusta…
Głupie, co? Gdy schodzisz z 54 do 50, jest ok. Ale to samo 50, gdy przybyło od 47, wpędza w kiepski nastrój. I po co to? Nie sądzę, żeby w ogóle ktokolwiek zauważył po mnie, że przytyłam, ja jednak wypłakiwałam oczy i czułam się najgrubszą osobą świata.
Dlaczego jednym razem 50 kg na wadze cieszy, a innym wpędza w kompleksy? Odpowiedź jest prosta – nie waga się liczy, ale Twoje myślenie o tym, co pokazuje licznik! I właśnie zmiany myślenia mogę nauczyć Ciebie…
Ma znaczenie czy nie?
Czy zatem powinnaś wyrzucić wagę z łazienki i przeciąć centymetr? Mam ochotę napisać, że tak, ale wiem, że i tak tego nie zrobisz… Z resztą, ja też bym tego nie zrobiła. Co ja piszę! Ja tego nie zrobiłam!!! Mam wagę w domu, korzystam z niej od czasu do czasu. Czasem częściej, czasem rzadziej. Głównie do ćwiczenia zmiany swojego myślenia.
Co więcej, myślę, że ważenie się może pełnić funkcję motywacyjną. I niedługo napiszę o tym oddzielny artykuł na blogu. Do wszystkiego trzeba podchodzić z głową.
Dlatego nie będę dłużej namawiać Cię, żebyś zrobiła to, co ja na zdjęciu do tego wpisu. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że Twoja masa ciała nie jest wyznacznikiem NICZEGO! A już szczególnie tego, kim jesteś i co wolno Ci robić.
Ten artykuł był dla Ciebie przydatny i pomógł Ci inaczej spojrzeć na masę ciała? To nie bój się, podzielić nim z ważnymi dla Ciebie osobami!
Brawo! Nie jestem oczywiscie dietetykiem, ale mam takie samo podejscie do kwestii wagi. Moja uzywam sporadycznie, najczesciej po ubraniach czuje, czy wygladam dobrze, czy moze dalam sie poddac orgii jedzenia. I tyle. Kiedys maniakalnie sie wazylam i walczylam o zrzucenie kilogramow na wadze, ktora….dodawala mi 2 kg. Po prostu byla zle wywazona. I czulam sie „gruba” pomimo, ze de facto mialam 2 kg mniej. Wiec to naprawde kwestia podejscia.