Najczęściej życzymy sobie zdrowia. Bo gdy ono jest – wszystko inne też. Naprawdę?

Podobno doceniamy je wtedy, gdy je stracimy, a jednak najwięcej Polaków mówi, że w życiu najważniejsze jest zdrowie. Przed pieniędzmi i kontaktami społecznymi. Z resztą ważne jest nie tylko dla mieszkańców naszego pięknego kraju, ale także wszystkich innych. Dzisiaj Światowy Dzień Zdrowia. Ok, wiem, że jest mnóstwo głupich „dni” w ciągu roku, np. Dzień Spania w Miejscach Publicznych albo Drzemki w Pracy. W Dniu Zdrowia warto się zastanowić, czy rzeczywiście jest ono w życiu najważniejsze, a jeśli tak, to co robić, żeby było z nami, jak najdłużej.
Z definicją zdrowia właściwie nie ma większych problemów. Wystarczy otworzyć słownik języka polskiego i już wszystko wiemy. Najbardziej popularna, i podobno najlepsza, jest definicja WHO, która mówi, że zdrowie to:

stan pełnego fizycznego, umysłowego i społecznego dobrostanu, a nie tylko całkowity brak choroby lub niepełnosprawności.

Napisałam, że jest to podobno najlepsza definicja. Dlaczego podobno? To tak, jak z demokracją. Jest dobra, bo niczego lepszego nie wymyślono. Ja z wuhaowską definicją zdrowia nie do końca się zgadzam. Już spieszę tłumaczyć dlaczego.
Zdrowie to nie tylko przeciwieństwo choroby. Ok, zgadam się. Nawet, gdy ktoś jest w pełni sprawy, ale ma np. problemy z nawiązaniem relacji w społeczeństwie albo zaburzenia psychiczne, to trudno powiedzieć o nim, że zdrów jak ryba.
Ale stwierdzenie, że zdrowie to pełen dobrostan fizyczny dyskwalifikuje już wiele osób, które przecież potencjalnie uważają się za zdrowe. Na przykład mnie. Nie dość, że jestem krótkowidzem i mam astygmatyzm, to jeszcze jakaś skolioza się szykuje i pogłębiona lordoza już jest, nie wspominając o uczuleniu na antybiotyk. Trudno nie zgodzić się, że nie ma u mnie „stanu pełnego fizycznego dobrostanu”. Tylko, że ja o sobie myślę, że jestem zdrowa jak byk! Jak założę soczewki, to dobrze pracuję, z ludźmi też mam całkiem niezłe relacje. No i nawet ten kręgosłup nie przeszkadza mi w myśleniu. Myślę, że są setki ludzi, którzy uważają siebie za w pełni zdrowych, a jednak WHO grozi im palcem, że tak wcale nie jest. No to może zdrowie wcale nie jest najważniejsze?
Jest! Tylko należałoby zmienić definicję!
Bo w dzisiejszych czasach osoby, którym fizycznie nic nie dolega, stanowią mniejszość. Czy związku z tym, możemy mówić o tym, że mamy społeczeństwo inwalidów? Nie, bo dzięki medycynie większość naszych fizycznych dolegliwości jesteśmy w stanie tak zmarginalizować, że nie będzie po nich nawet śladu. Chociażby przykład z moim soczewkami. Ale takie sytuacje mogę jeszcze mnożyć. Ktoś ma podwyższony poziom cholesterolu? Bierze statyny i po kłopocie. Ktoś ma niewydolne serce? Wszczepia mu się rozrusznik. Ktoś został pozbawiony nogi? Otrzymuje protezę. Oczywiście, zwłaszcza w przypadku tych ostatnich przykładów, pewne ograniczenia w życiu się pojawiają. Choć i to zależy od osoby. Pewien niepełnosprawny biegacz, który ostatnio zasłynął czymś innym niż pobicie rekordu, nie tylko był gwiazdą sportu, ale nawet chciał startować w Igrzyskach Olimpijskich i mierzyć się z pełnosprawnymi zawodnikami. Istniała obawa, że dzięki wyjątkowym protezom może być od nich szybszy. A wiec można? Można!
Moim zdaniem zdrowie to nie jest „stan pełnego dobrostanu”, tylko dobrostan na tyle pełny, że możemy samodzielnie funkcjonować w społeczeństwie, bez większych ograniczeń. Ok, nie mam sokolego wzorku, ale wychodzę sama z domu i wracam do niego bez większych problemów. No, może czasami mam problem z orientacją w terenie, zwłaszcza gdy jestem w nowym miejscu, ale w końcu… I’m just a girl
Ok, czyli zdrowie, według mnie, to stan organizmu, który pozwala na samodzielne i satysfakcjonujące funkcjonowanie w społeczeństwie. Ale co robić, żeby to osiągnąć? Odpowiedź jest prosta, a składają się na nią trzy rzeczy:
Po pierwsze, dobrze jeść. Zwróćcie uwagę, że nie napisałam. zdrowo jeść, ale dobrze. Zdrowe odżywianie to jakiś dziwny zwrot stworzony przez speców od marketingu. Pisałam to już wielokrotnie. Żywność sama w sobie nie jest niezdrowa. To tak, jak z trucizną – tylko dawka ją czyni. Tylko ilość żywności sprawia, że działa ona niekorzystanie na nasze zdrowie. Nie znam nikogo, kto umarłby od zjedzenia paczki chipsów, ale znam wielu, którzy jedząc je codziennie nabawili się chorób układu krążenia. Co to znaczy jeść dobrze? Temat rzeka, w końcu o tym jest cały mój blog!
Po drugie, ruszać się! O aktywności fizycznej pisałam wczoraj. Wcale nie mam na myśli wyczynowego uprawiania sportu, ani nawet trenowania tak często jak ja. Wystarczy  2-3 razy w tygodniu porobić to, co sprawia nam przyjemność: taniec, siłownia, basen. Oczywiście, mądre głowy zalecają, żeby codziennie przez godzinę ćwiczyć w umiarkowanym tempie. Pewnie, że można. Ale ja znam praktykę. Mało kto chce ćwiczyć codziennie. Czas zawsze się znajdzie. Jak mawiają Chińczycy, jeśli chcesz mieć więcej czasu, zorganizuj sobie dodatkowe zajęcia. Wiem po sobie, że gdy dzień jest zalatany, to jakimś cudem udaje się zrobić wszystko, co sobie zaplanowałam. Z kolei, gdy na liście rzeczy widnieje raptem jedna pozycja, to okazuje się, że ciężko jest się do czegokolwiek zabrać. Dlatego nie chodzi o czas, ale o chęci. Aktywność fizyczna przez 3 dni w tygodniu też da pozytywne efekty. A zwłaszcza przy dużej nadwadze, każdy krok jest ogromnym wyzwaniem.
Po trzecie, ograniczyć destrukcyjne zachowania. To chyba najtrudniejszy punkt. Bo wiele z tych zachowań jest po prostu przyjemnych. Gdy prosiłam Mamę, żeby przestała palić papierosy, odpowiadała, że musi mieć jakąś przyjemność w życiu. Przyjemność? Naprawdę? Ok, wszyscy wiemy, że papierosy to zło. Ale duże ilości alkoholu też. I czekolady podobnie – a jednak wiele osób sięga po nie z pewnych powodów i nie potrafi przestać. Z drugiej strony destrukcyjne zachowania, to
też na przykład stres w pracy. Jak tu go ograniczyć? Nie każdy może sobie pozwolić na rzucenie pracy, a i zmiana podejścia wymaga czasu. Destrukcyjne zachowania to wszystkie te, które w jakikolwiek sposób sprawiają nam przykrość lub niekorzyść zdrowotną. I jak kraj długi i szeroki każdy mógłby wymienić inne zachowanie, którego konsekwencją jest zły nastrój albo obniżenie poziomu zdrowia. Zwróćcie też uwagę, że nie napisałam – wyeliminować, ale ograniczyć destrukcyjne zachowania. To, że ktoś pije kieliszek wina na dobranoc to nie przestępstwo, chyba, że ma mniej niż 18 lat! Ale z drugiej strony, nic by się nie stało, gdyby ten kieliszek wypijał tylko co drugi dzień zamiast codziennie, prawda?
W teorii wszystko jest banalnie proste. W praktyce bywa z tym różnie.

A czy Ty uważasz, że jesteś zdrowa? Co to dla Ciebie znaczy zdrowie?