Niestety, po 25. roku życia zaczynamy się starzeć. To nieodłączny element życia, ale jest nadzieja, że da się go spowolnić!
Chyba, nie ma nic bardziej kojarzącego z się z latem niż jagody. Pojawiają się dosłownie na niecały miesiąc i kto szybko nie zrobi zapasów ten obejdzie się smakiem. Znikają tak szybko, jak się pojawiają. Z drugiej strony ich cena, też nie zachęca do kupowania w nadmiernych ilościach. Owszem, coraz częściej zastępowane są przez borówkę amerykańską, której jednym z największych producentów jest… Polska. Ale każdy wie, że to nie to samo. W mniejszej kuleczce jagody kryje się więcej smaków i aromatów niż w dorodnej borówce.
Jak zatem zdobyć zapasy jagód? No cóż, najlepiej pojechać do lasu i samemu sobie nazbierać, ja uskuteczniam właśnie tę metodę. I chociaż jest ona trochę męcząca, to efekty są tego warte. Cały dzień na świeżym powietrzu i 1,5 kg jagód zupełnie za darmo, czyli dwie pieczenie zrobione na jednym ogniu.
O tej porze roku, jagody to cudowne, realne westchnienie lata. To moje ulubione owoce. I to jeden z produktów, które pomogą zatrzymać czas – dosłownie i w przenośni. W ten drugi sposób już wiecie, jak – bo są namiastką lata. Ale jak zrobią to dosłownie?
Jak mawiał jeden z moich profesorów na studiach: człowiek po 25. roku życia zaczyna się psuć. Gdy słucham tych słów na wykładzie, uśmiechałam się, bo miałam 21 lat, a może nawet mniej i wydawało mi się, że jestem niezniszczalna.
Słowa profesora powróciły do mnie, gdy tuż po 25. urodzinach poszłam sobie pobiegać. Już w trakcie truchtania, czy jak kto woli – świńskiego galopu, poczułam, że boli mnie pięta. No tak, jakieś 2-3 lata temu porządnie ją sobie zbiłam. „Widocznie mam kiepskie buty”, pomyślałam i biegłam dalej. Po powrocie do domu zaczęłam się rozciągać. I gdy robiłam skłon w siadzie rozkrocznym, poczułam niesamowity ból tuż pod pośladkiem – pamiątka po naderwanym nerwie kulszowym. Urazie, którego nabawiałam się przez swoją głupotę, gdy miałam… 17 lat. A więc kontuzja sprzed 8 lat! Kiedyś sprawiała dyskomfort przez kilka miesięcy, dzisiaj boli mnie już prawie rok. Nie wspominając o pomniejszych kontuzjach, które po 25. roku życia zaczęły się dziwnie często przypominać, z nadgarstkiem i kręgosłupem na czele.
Może to przypadek, a może nie. Tego nie wiem, ale wiem jedno, że coś musi być w tych 25. urodzinach. Właśnie, gdy osiągniemy ten magiczny pułap, czujemy się jeszcze tak młodo, a jednak w naszym organizmie procesy rozpadu zaczynają przeważać nad procesami tworzenia nowych tkanek. Ok, zmarszczek jeszcze nie mam (przynajmniej nadmiernych), ale chociażby odzywające się kontuzje z dawnych lat, dają mi do zrozumienia, że nie będzie tak, jak kiedyś.
Oczywiście, nie mogę się z tym zgodzić, więc szukam sposobu na zmniejszenie strat spowodowanych przez wolne rodniki. Tak, wolne rodniki, bo to one przyczyniają się do przyspieszenia procesów starzenia.
Wolny rodnik to taki związek w organizmie, który ma czegoś za dużo lub czegoś za mało (konkretnie elektronów, ale mniejsza o nie). Domyślacie się, że jest on raczej wrednym związkiem. Zupełnie tak, jak małe dziecko, które czegoś ma za dużo lub za mało. Albo będzie męczyło wszystkich dookoła, żeby dostać coś, co pozwoli wyrównać starty, albo się chwaliło swoim nadmiarem, aż w końcu podrzuci komuś ten niechciany dodatek. Wolny rodnik robi tak samo, tylko najczęściej daje lub zabiera coś od naszego DNA. A jak wiadomo, jeśli tam się coś zepsuje, to każda część organizmu jest podana na uszkodzenia.
W sumie sam fakt produkcji wolnych rodników nie jest czymś szkodliwym dla organizmu, wręcz przeciwnie, jest jak najbardziej naturalny. I znowu posłużę się przykładem wrednego dziecka. Świat nie mógł by bez niego istnieć, jedno takie dziecię, dajmy na to, na milion normalnych, nikomu nie zrobi krzywdy, a nawet życie może wydać się zabawniejsze, a na pewno mniej nudne. Problem zaczyna się robić wtedy, gdy takich wrednych dzieci jest za dużo i brakuje rodziców do ich uspokojenia. W naszym organizmie takimi uspokajającymi rodzicami są antyoksydanty (zwane tez przeciwutleniaczami), a stan w którym wolnych rodników jest więcej niż przeciwutleniaczy, nazywany jest stresem oksydacyjnym. I to właśnie jest niekorzystne!
Organizm sam sobie może wytworzyć antyoksydanty, ale jego możliwości są ograniczone. Z drugiej strony pewne sytuacje powodują, że wolne rodniki są produkowane w podwójnych ilościach, chociażby, może do tego doprowadzić stresująca praca. Ale na drugim biegunie zwiększonej produkcji wolnych rodników mamy takie przyjemności, jak… wysiłek fizyczny. Czyli ćwiczymy, chcemy być piękni i szczupli, a przy okazji… szybciej się starzejemy, bo nasze DNA jest bezustannie atakowane przez szereg wolnych rodników. Wyjście jest tylko jedno, trzeba wspomóc organizm w ten nierównej walce, odpowiednią dietą!
Najprościej oczywiście pójść, już nawet nie do apteki, a do zwykłego sklepu spożywczego, i kupić sobie suplement diety. Najczęściej witaminy C lub E, bo to antyoksydanty o największej renomie. Większość osób wybierze też mega dawkę, żeby chronić się jeszcze bardziej, w końcu tyle się ćwiczy…I tu właśnie jest pies pogrzebany!
Kiedyś nawet naukowcy zachęcali, żeby jeść witaminę C w ilościach nawet 1 g, mimo iż zapotrzebowanie na nią jeszcze do niedawna wynosiło 100 mg (obecnie zmniejszone), czyli tysiąc razy więcej! Najnowsze badania mówią wyraźnie: mega dawki syntetycznych przeciwutleniaczy powodują spadek adaptacji organizmu do wysiłku fizycznego, czyli po prostu pogarszają wyniki!
Co więc robić? Trzeba zwrócić uwagę na swoją dietę! I pamiętać, że antyoksydanty to nie tylko osławiona witamina C i E, ale ten mnóstwo innych związków, chociażby:
- antocyjany, które znajdziecie w omawianych dzisiaj jagodach, ale także borówkach i burakach
- likopen z pomidora
- polifenole z ciemnych winogron
- beta-karoten z papryki czerwonej i innych warzyw z palety pomarańczy i czerwieni
- chlorofil z ciemnozielonych warzyw liściastych
- kwas chlorogenowy z kawy i katechiny z herbaty
Mogłabym tak wymieniać i wymieniać….
Najprościej można to powiedzieć: antyoksydanty są przede wszystkim w warzywach i owocach! Świetnym ich źródłem są soki, szczególnie warzywne, bo tam przy niewielkiej ilości kalorii, mamy pokaźną koncentrację tych cennych składników odżywczych. Polecam buraczany i pomidorowy, najlepiej wyciskany w domu, bez nadmiaru soli, który często pojawia się w sokach z kartonów.
Eureka! Teraz już wiadomo, że eliksir młodości istnieje. Naprawdę.