Soja to najczęściej uprawiana roślina zmodyfikowana genetycznie. Ponad 90% jej upraw to GMO. Z drugiej strony wegetarianie i weganie, którzy sięgają po soję niemal codziennie nie narzekają na jej negatywne skutki. Prawda jak zwykle jest po środku.

Soja to roślina, której spożywanie jest niemal tak samo kontrowersyjnie jak niejedzenie mięsa. Przedstawię trzy opinie, które bardzo często słyszę na jej temat, a nie zawsze są one prawdziwe.

1. Soja jest modyfikowana genetycznie

Tak, jak napisałam we wstępnie – soja to najczęściej modyfikowana genetycznie roślina. Ale czy to oznacza, że każdy produkt, który ma w swoim składzie soję pochodzi właśnie z takich upraw?

Jakiś rok temu pisałam o GMO (klik). Wniosek był taki – ludzie boją się GMO, bo nie wiedzą, co to jest. A skąd mają to wiedzieć, gdy nie ma żadnej merytorycznej dyskusji na ten temat. Nawet na moim kierunku studiów (technologia żywności i żywienie człowieka) nie można było dowiedzieć się niczego istotnego o tym zagadnieniu.

Człowiek od zawsze krzyżował ze sobą gatunki, choćby przypomnieć „powstanie” takich gatunków jak muł, czy biały tygrys. Przyroda tego nie stworzyła. To zrobił człowiek – połączył geny dwóch różnych gatunków, czyli je zmodyfikował.

Pomijając jednak całkowitą możliwość szkodliwości GMO, (bo dzisiaj o soi) warto wiedzieć, że producenci mają obowiązek informowania nas, gdy używają surowców pochodzących z upraw GMO. Przyznam się, że ja nigdy nie trafiłam w sklepie na produkt, który zawierałby takie ostrzeżnie. A jak jest w rzeczywistości?

Myślę, że nie skłamię, jeśli powiem, że większość kurczaków, ale i innych zwierząt, w Polsce jest karmiona paszą zawierającą soję GMO. Modyfikacja tej soi polega na tym, że jest ona odporna na herbicydy. Tylko tyle i aż tyle. Tylko nikt nie chwali się tą informacją na opakowaniu swojego mięsa.

Państwowy Instytut Weterynaryjny przyznaje, że soja GM w paszach i żywności jest powszechna, choć przecież nikt nas o tym nie informuje. 

Co więcej, nawet ekologiczna produkcja dopuszcza 1% zanieczyszczeń GMO.

Co robić?

Zaakceptować fakt, że tak jest i że nikt tego nie już cofnie. Jeśli naprawdę boisz się GMO, to szukaj produktów ekologicznych. Ale nie tylko tofu i mleka sojowego, ale przede wszystkim mięsa i jego przetworów, lodów, a nawet niektórych ciastek – bo tam prędzej spotkasz soję GM.

2. Od soi rosną piersi

Soja bardzo często wykorzystywana jest do produkcji środków farmakologicznych łagodzących objawy menopauzy, ponieważ zawiera tzw. fitoestrogeny, czyli związki, które działają podobnie do żeńskich estrogenów. Pomaga kobietom, gdy produkcja ich własnych hormonów jest zbyt niska, ale czy może spowodować, że mężczyznom urosną piersi?

Oczywiście, są i przeciwnicy, który podkreślają, że spożywanie soi u kobiet zwiększa ryzyko wystąpienia raka piersi. A wszystkiemu winien nadmiar estrogenów.

U mężczyzn soja ma powodować spadek poziomu testosteronu, a chyba każda z nas wie, co ten hormon znaczy dla mężczyzny. W skrócie pisząc – wszystko! W jakimś kolorowym czasopiśmie dla mężczyzn natknęłam się na artykuł o byłym amerykańskim komandosie, któremu urosły piersi i zwiotczał penis do tego stopnia, że prawie nie było go widać, i co najważniejsze – stracił popęd płciowy, bo wypijał 3 l mleka sojowego codziennie. Ciekawe.

Ale z drugiej strony mamy najludniejsze azjatyckie państwa świata,w których spożycie soi jest dużo większe niż w Stanach. Tam jakoś nikt nie ma problemu z płodnością, penisem i piersiami.

Faktem jest, że w krajach azjatyckich częściej spożywa się tofu niż pije mleko sojowe. Tofu jest produkowane ze 100% soi, w mleku nie ma jej więcej niż 10%. To chyba powinno być z Azjatami jeszcze gorzej, a nie jest… Tofu, tempeh czy sos sojowy to fermentowane produkty. W nich zawartość fitoestrogenów jest bardzo niska. I tu tak naprawdę jest klucz do rozwiązania zagadki.

Fermentacja ziaren soi chroni mężczyzn przez wyrastaniem piersi. To bardzo ważne, bo w wielu badaniach, w których młodzi ochotnicy podjadają codziennie po kilkadziesiąt gramów odżywki sojowej, zawsze poziom testosteronu spada. Na szczęście po zaprzestaniu takiej konsumpcji wraca do normy, ale jednak…

No i kolejna kluczowa kwestia – codziennie po kilkadziesiąt gramów. Ja zachęcam tylko do tego, żeby jeść warzywa strączkowe (wśród nich soję) raz w tygodniu. Porcja dla faceta to ok. 80 g suchych nasion. Gwarantuję, nie wyrosną mu piersi.

Jeśli naprawdę dbasz o swojego mężczyznę, to zamiast ograniczać soję, nie kupuj mu parówek i wędlin, do których jest namiętnie dodawana.

3. Białko roślinne nie jest dla ludzi

Są weganie, którzy przekonują, że człowiek jest wybitnym roślinożercą. Całkiem niedawno spotkałam się z opinią, że mózg człowieka pierwotnego nigdy nie rozwinąłby się tak bardzo, gdyby unikał mięsa. Gdzie leży prawda?

Jak zwykle po środku. Przede wszystkim białko soi jest wyjątkowe w świecie roślinnym, zawiera wszystkie niezbędne dla człowieka aminokwasy. O ile białko roślinne jest określane jako niepełnowartościowe i trzeba łączyć je z innym źródłem białka, to białko sojowe jest pełnowartościowe.

Ok, a co z przyswajalnością?  Niektórzy przyznają „soja ma dobry skład aminokwasowy, ale człowiek nie strawi tego”.

Istnieje wskaźnik określający stopień strawienia białek. Wskaźnik ten to PDCAAS, a jego wartość dla np. jaja kurzego wynosi 1 (wyżej już być nie może). Inny produkt, którego w powszechnej opinii białko dobrze się wchłaniania to wołowina – PDCAAS =  0,92. A soja ma ten wskaźńik na poziomie 0,91. Czyli naprawdę nie wiele jej brakuje.

Jak zwykle podsumowanie tego artykułu mogą być dwa słowa: różnorodność i umiarkowanie.

 

Jaki jest Twój stosunek do soi? Jesz ją czy wolisz unikać?

 

Warto zajrzeć:

Sieradzki Z., Mazur M., Kwiatek K. (2010) Organizmy genetycznie zmodyfikowane (GMO) w łańcuchu żywnościowym – fakty i mity

Photo credit: UnitedSoybeanBoard / Foter / CC BY