Dwa razy w roku kupujemy takie ilości jedzenia, które wystarczyłyby nam na co najmniej tydzień. A później próbujemy to zjeść w dwa dni. Po co?

Jestem osobą, dla której Święta, czy to Bożonarodzeniowe, czy Wielkanocne, już dawno straciły charakter religijny. Jest to czas przede wszystkim dla Rodziny! Spotykamy się w całym gronie, a trudno znaleźć na to czas w ciągu roku. Nawet urodziny czy imieniny nie są taką okazją, bo np. wypadają w środku tygodnia, później w weekend nie mamy ochoty nikogo zapraszać. A w święta zawsze jest wolne! I zwykle przygotowujemy się do nich, czy tego chcemy czy nie, z kilkudniowym wyprzedzeniem.
Generalnie, nie mam nic przeciwko temu. W gruncie rzeczy to nawet miłe: każdy coś przygotowuje, później razem jemy, wszyscy są dla siebie mili (lub przynajmniej się starają) i panuje wspaniała atmosfera. Już nawet pomijam waśnie o to u kogo święta, o której, i kto do kogo ma się dostosować. Jednej rzeczy tylko nie potrafię zrozumieć – tych ilości jedzenia.
W święta jemy na potęgę, a i tak tony jedzenia wylądują w śmieciach. Nie wspomnę już o tym, że co druga osoba planuje rozpocząć dietę, jak zje wszystkie resztki poświąteczne z lodówki. I tak jest dwa razy w roku od iluś tam lat. Jakbyś w ogóle nie potrafili uczyć się na błędach. Czy naprawdę w świętach chodzi o to, żeby przez trzy dni spędzać po osiem godzin w kuchni, później jeść do oporu przez dwa dni, a na zakończenie odchudzać się przez sześć miesięcy i tak w kółko?
Marzą mi się święta, podczas których, na stole pojawi się tyle jedzenia, aby każdy mógł spróbować po trochu i jeszcze odrobinka została na jutro. Marzą mi święta, do których przygotowania nie zajmą więcej niż jeden dzień – łącznie ze sprzątaniem mieszkania. I wreszcie, marzą mi święta, po których nic nie trzeba będzie wyrzucać.
I tylko obserwując kolejki w sklepach, mam wrażenie, że to nigdy nie nastąpi. Bo tak robiły nasze Mamy, Babcie, Prababcie, Praprababcie… musimy robić i my. I nic z tego, że przez pozostałe dni w roku żyjemy zgodnie z zasadami fit, dwa razy w roku ciąży nad nami świąteczna klątwa obżarstwa.
Dzisiaj, nawet nie będę się rozpisywać, bo pewnie i tak mało, kto znajdzie czas na czytanie moich wywodów. A poza tym muszę lecieć do kuchni, wyrabiać mój etat. W końcu baby same się nie upieką, twaróg na sernik nie zmieli. I jajka też się same nie pomalują!
Życzę wszystkim moim Czytelnikom wspaniałych Świąt!
Bawcie się dobrze, ale nie jedzcie za dużo! 🙂
A w poniedziałek ruszamy z dietą i aktywnością fizyczną! O tej drugiej będzie teraz więcej na blogu!

Fabryka Zdrowia